czwartek, 12 grudnia 2013

Wywiad z Michałem Szulejewskim


"Moim celem nie jest budowanie wielkich mięśni"

O różnicach między treningiem funkcjonalnym a kulturystyką, inspiracjach z XIX wieku, kaskaderce i sportach ekstremalnych opowiada Michał Szulejewski - największy propagator treningów funkcjonalnych w Toruniu.






Eskrima, Dolce Pares, Estokada – skąd zainteresowanie tymi sztukami walki?
Od sztuk walki zaczęła się moja przygoda ze sportem. Wcześniej trenowałem jeszcze judo i od tego wyszedłem. Możliwość trenowania pojawiła się zupełnie przypadkowo, trafiłem tam przez kolegę. Cała grupa sztuk walki nazywa się Eskrima. Figurują pod dwoma nazwami: Eskrima i Modern Arnis – jest to unowocześniona wersja filipińskich sztuk walki. Polegają na walce narzędziami, czyli pałkami, mieczami, nożami, bronią improwizowaną. Są dość brutalne. Zacząłem trenować jak miałem siedem lat, estakadą zająłem się w wieku siedemnastu lat. 

Dość wcześnie. Rodzice nie mieli nic przeciwko?
Musiałem faktycznie to sobie wybłagać, rodzice nie godzili się żebym trenował. Właściwie nie wiem dlaczego. Sam bardzo sobie chwalę to, że trenowałem judo, bo to nauczyło mnie podstaw ruchu, prawidłowej techniki, dobrych nawyków. Uważam, że dzieci powinny trenować jakiś sport jak najwcześniej. 

A może przyczyną braku zgody rodziców na treningi była nauka? Chyba to dość ciężkie pogodzić treningi z nauką, szczególnie w tak młodym wieku.
Jeszcze jako dzieciak byłem pilnym uczniem, nauka absolutnie na tym nie cierpiała. W liceum to też było trochę inaczej, ale nie była to wina treningów. 

A jak zainteresowałeś się kaskaderką?
Także przypadek. Jestem takiej konstrukcji, że całe życie staram się szukać takiego sposobu zarabiania pieniędzy, żeby zajmować się tym, co lubię. Nie sposób iść do pracy zmuszając się do niej i cierpieć odsiadując te osiem godzin i jeszcze przy tym normalnie funkcjonować.. Kaskaderka to jest coś, czego nie robi nikt, możliwość obcowania z ludźmi na planie filmowym i poznania tego od podszewki – niesamowite doświadczenie. To była fajna zabawa, bardzo dobrze to wspominam i cały czas korzystam z tego, czego się tam nauczyłem i w sobie tam wyrobiłem. 

Kaskaderka też pomogła wykształcić te podstawy ruchu?
To był jeden z wielu etapów. Skończyłem Szkołę Kaskaderów Filmowych w Warszawie, którą prowadził Marek Sołek. Tam także uczyliśmy się podstaw, przewrotów, upadków, skoków z wysokości, także sztuk walki. Sztuki walki, które są w filmie są inne niż te uprawiane na sali treningowej. Ciosy nie dochodzą, muszą być „ustawiane” pod kamerę. Należy także ustawić pod odpowiednim kątem aktorów, dobrać sekwencje, żeby nie było widać, że te ciosy machane w powietrzu. Na przykład w Stanach odległość pomiędzy pięścią a twarzą aktora wynosi 15 cm i jest to gwarantowane kontraktem. 

Na pewno bywały takie momenty, w których mogłeś stracić życie. Pamiętasz sytuacje, w których byłeś bardzo blisko śmierci?
Taka jest charakterystyka tej pracy, że są to czynności, których nie każdy chce się podjąć, bo są ryzykowne. Oczywiście, zdarzały się sytuacje, które mogły się skończyć albo poważną kontuzją albo śmiercią. Pamiętam taką sytuację: robiłem pokazy z końmi, w konwencji średniowiecza. W pewnym momencie kopia przebiła mi się przez tarczę, wyhamowała prawie na czole, co zostało nawet uwiecznione na zdjęciu. To było ostatnie zdarzenie z tych bliskich śmierci. Od śmierci dzieliło mnie 1,5 cm. 

Rodzice nie bardzo godzili się na uprawianie sztuk walki. Co więc z zawodem kaskadera, który był o wiele bardziej ryzykowny?
Zacząłem się zajmować kaskaderką, gdy już byłem dorosły. Na początku na pewno trochę się bali, ale też widzieli moją fascynację. Co weekend jeździłem do Warszawy, były szkolenia, treningi, pokazy. Uczestniczyli kiedyś w moich pokazach, jednak nigdy nie widzieli naprawdę niebezpiecznych sytuacji. Nie wiedzieli o wypadkach, jakie miały miejsce. Byli w szczelnym kokonie bezpieczeństwa. Podejrzewam jednak, że gdy zrezygnowałem już z tej pracy odetchnęli z ulgą. 

Jakie cechy charakteru przydają się w pracy kaskadera?
Na pewno upór i umiejętność improwizacji, gdyż wiele z tych numerów jest organizowanych na miejscu albo dzień wcześniej. Należy te akcje opracować, aby w kamerze wyglądały poprawnie, a efekt był taki, jakiego życzy sobie reżyser. Tylko używając umiejętności i głowy istnieje pewność, że się uda. Brak strachu… na pewno nie, bo boi się każdy. Ale odwaga jest potrzebna. 

Zawsze odnosiłam wrażenie, że jesteś takim człowiekiem, który się niczego nie boi.
To nieprawda. Mam lęk wysokości i to jest największa moja słabość. Parę lat temu postanowiłem z tym powalczyć. Wtedy zacząłem się wspinać i pracować na wysokościach. Nie pozbyłem się lęku wysokości do końca, ale go oswoiłem. Zacząłem latać na paralotni, skoczyłem ze spadochronem. To już są tak abstrakcyjne wysokości, że umysł wtedy zupełnie inaczej funkcjonuje. 

Nie tylko wysokości, ale także ekstremalne rzeczy, działasz na granicy. Nie boisz się, że igrasz z ogniem, a to szczęście kiedyś się skończy?
Lubię się bać. Jak się boisz to masz wyrzut adrenaliny do krwi. Ale nie robię już tak ekstremalnych rzeczy jak kiedyś. Nie wspinam się, nie latam na wysokościach. Teraz tylko się bawię. Jeżdżę rowerem, wprawdzie nie zjazdowo, ale sprawia mi to przyjemność. Pływam także kajakami, to też jest fajna zabawa. Chociaż i tam można się utopić… I treningi, które też sprawiają mi niesamowitą frajdę. Taki trening zabiera mi bardzo dużo energii. Sama wiesz ile trenuję, zazwyczaj są to 2-3 treningi dziennie. Jakbym miał jeszcze dołożyć do tego to, co robiłem kiedyś nie starczyłoby mi siły.

Teraz poświęciłeś się właśnie crossfitowi, treningom funkcjonalnym. Możesz wyjaśnić na czym polega ta cała „zabawa”?
Crossfit to trening wielokierunkowy, mający za zadanie rozwijać wszelkie cechy motoryczne. Ale są to też pewne ramy, formuła, przede wszystkim – prywatna firma, która ma prawo do używania tej nazwy. Dlatego ja nie stosuję tego określenia. Nie idę w sam crossfit, bo nie podoba mi się ta formalizacja. Oczywiście, dzielimy z crossfitem pewną część ćwiczeń, ale wolę mówić, że uprawiam trening wielokierunkowy. Zajmuję się kettbells, także kalisteniką, gdzie wykorzystuję ćwiczenia na drążkach („crossfitowcy” mają ograniczoną ilość tych ćwiczeń). Może to dlatego, że wywodzę się z zupełnie innych sportów. Uprawiałem i sporty siłowe, sporty walki, kaskaderkę. Ćwiczenia, których używam teraz to wypadkowa tych ćwiczeń, które poznałem trenując przez te wszystkie lata. To czym się zajmuję znacznie wychodzi poza crossfit. Bardzo skupiam się na kettlach, gdzie crossfitowcy traktują je trochę po macoszemu. Mają kilka ćwiczeń z użyciem kettli, a my wykorzystujemy je w stu procentach, możemy na nich robić wszystko. Spectrum ćwiczeń jest zdecydowanie szersze. 

Nie tak dawno mówiłeś, że żałujesz, że się tym tak późno zainteresowałeś. To co było w międzyczasie oprócz sztuk walki?
Jako młody człowiek zafascynowałem się siłownią i tam ćwiczyłem na początku bez żadnego przygotowania, później już bardziej „z głową”, pogłębiając swoją wiedzę. Ale faktycznie, wtedy trenowałem bez sensu. Na początku to był trening kulturystyczny, ale zrozumiałem, że on do niczego nie prowadzi. 

Co dokładnie masz na myśli? Przecież to bardzo popularna dyscyplina sportowa.
Jeżeli oceną jest objętość mięśnia to nie jest to żaden sport ani sprawność. Jeżeli najważniejsze jest to, żeby być dużym i mieć wielkie mięśnie to jest to modeling. Oczywiście, kulturystyka jest okupiona ogromną ilością wysiłku i trzymaniem restrykcyjnej diety, ale absolutnie nie wiąże się z poszerzaniem możliwości fizycznych organizmu. Ci panowie mają mięśnie, ale… nie są silni. Mają pewne ograniczenia fizyczne. W moich treningach większość ćwiczeń wykonujemy dźwigając ciężar własnego ciała. Kulturyści dźwigają duże ciężary na siedząco/leżąco. To, że niektórzy wyciskają np. na suwnicy 400 kg nie znaczy jeszcze, że podniosą stukilową skrzynkę z ziemi. Najprawdopodobniej będzie to dla nich niemożliwe. Cały łańcuch kinematyczny, czyli sposób działania mięśni w jednym łańcuchu, połączenie od stopy aż do głowy jest niećwiczony. Mięśnie nie potrafią współpracować. 

Mówisz, że trenowałeś „bez głowy”. Twoje treningi były nieprzemyślane? Nie miałeś żadnego trenera, który Ci pomagał?
Pytałem trenerów na siłowni. Kiedyś było inaczej, na siłowni nie było trenerów po odpowiednich kursach. Podawali gotowy zestaw ćwiczeń i się robiło. Nigdy nie poprosiłem kulturysty o rozpisanie mi konkretnego programu treningowego, sądziłem, że sam jestem w stanie ułożyć sobie zestaw ćwiczeń. Trenowałem wtedy typowo kulturystycznie, czyli wykonywałem izolowane ćwiczenia, nie robiłem martwych ciągów, przysiadów ze sztangą, ćwiczeń podstawowych, które mają za zadanie wzmocnienie mięśni posturalnych. Byłem duży i napuchnięty. Dzisiaj trenuję zupełnie odwrotnie niż trenowałem kiedyś. 

W takim razie jak wygląda Twój trening obecnie?
Ćwiczę na siłowni, używam do tego tych samych narzędzi, których używają kulturyści, sztang, hantli, natomiast nie używam maszyn. Czasami wiosło, bieżnia. Wolę się podciągać na drążku zamiast używać wyciągów. Spectrum moich ćwiczeń jest nieograniczone. Jesteśmy ograniczeni tylko własną inwencją, pod warunkiem, że mamy wiedzę, która jest potrzebna by nie zrobić sobie krzywdy. Moim priorytetem nie jest budowanie wielkich mięśni. Ja chcę mieć sprawność. Oczywiście mogę w pół roku przybrać dziesięć kilogramów, ale nie o to chodzi. Moim zdaniem duże mięśnie to kalectwo i ograniczenie możliwości fizycznych. Od trzech lat trzymam tę samą wagę, a mimo tego moje ciało się ciągle zmienia. Powstaje separacja mięśni, więc te zmiany postępują. Mięśnie wytrenowane pod wpływem takiego treningu wyglądają zupełnie inaczej, mają inną gęstość. Jak się postawi crossfitowca obok kulturysty to widać, że ma całkowicie inną budowę. Ma rozwinięte nogi i pośladki, bo musi utrzymać ciężar ciała, robić przysiady. Ma ogromne tricepsy i bicepsy, bo musi się podnosić, rwać kettla, chodzić na rękach. Jego ręce cały czas pracują. Nie ma przepakowanej klatki piersiowej. Mimo, że są to te same mięśnie – funkcjonują inaczej. 

Czyli te treningi jakie oferujesz rozwijają? Uczą tej współpracy wszystkich mięśni?
Tak, one uczą cech motorycznych, podstaw. 

A pamiętasz moment, w którym zmieniło się Twoje podejście do treningów? Co spowodowało, że tak nagle zmieniłeś zdanie?
Kaskaderka zrobiła swoje. Okazało się, że te moje duże, napuchnięte mięśnie to wielki problem. Godzinne machanie rękami sprawiało, że nagle stawałem się purpurowy a moja wydolność nie istniała. W toku treningu zacząłem przeorganizowywać sobie to co robię. Tam miałem okazję spotkać się z akrobatami, z parkourowcami, cykrowcami, trenującymi MMA, aikido, taekwondo… To od nich zacząłem pobierać patenty treningowe. Od każdego starałem się czegoś nauczyć.

Na Twoim fanpage na Facebooku można często znaleźć zdjęcia siłaczy z XIX i XX wieku. Wzorujesz się na nich, są Twoim zdaniem godni naśladowania?
Niewątpliwie. Sigmund Klein, Artur Saxon. Wiek XIX-XX to przełom. Byli to siłacze przepięknie zbudowani, jeszcze w czasach bez suplementacji sportowej, bez hormonów i sterydów, co ja bardzo piętnuję, bo dla mnie jest to oszustwo i ucieczka. Ci panowie nie stosowali takich rzeczy, ponieważ nie było dostępu do chemicznych wspomagaczy. Co więcej, jedli normalnie i zdrowo, bo przemysł nie był na tyle rozwinięty, nie było żywności przetworzonej. Z pewnością byli bardziej świadomi. Co najważniejsze – trening. Można ich uznać za ówczesnych kulturystów (jak na nasze czasy), gdyż w porównaniu do przeciętnego człowieka byli potężni. Prezentowali sobą niesamowitą sprawność. Potrafili wyciskać ogromne ciężary jedną ręką, robić salta, stać na rękach, bądź na jednej ręce, wykonywać akrobacje. Byli cyrkowcami. Ich pokazy poza prezentowaniem muskulatury polegały na pokazywaniu ich sprawności. Będąc świetnie zbudowanymi ludźmi, mieli tez bardzo wysoką sprawność, wielokrotnie przewyższającą sprawność obecnych kulturystów. Oczywiście są kulturyści, którzy potrafią np. zrobić szpagat, ale jeśli na kilka milionów kulturystów tylko kilku to potrafi… 

Niejednokrotnie spotkałam się z informacją, że treningi funkcjonalne są bardzo inwazyjne i łatwo o kontuzję.
Wszystko zależy od tego w jaki sposób się do tego podejdzie. Moim zdaniem jest tak ze wszystkim. Na siłowni także można sobie zrobić krzywdę nie mając prawidłowej techniki, chociażby ćwiczeniami izolowanymi. Często ludzie naoglądają się filmików w internecie, później przychodzą na trening, wydaje im się, że są silni i biorą duże ciężary, zapominając o technice. Jadąc samochodem bez umiejętności jazdy łatwo jest spowodować wypadek. To się tyczy wszystkiego. Trzeba się najpierw nauczyć, żeby móc później stosować te ćwiczenia, a później przesuwać tę granicę. Myślę, że w każdym ze sportów siłowych przydarzają się kontuzje. A jeżeli ktoś jeszcze ma wysokie sportowe ambicje i chce uderzać w duże ciężary i bardzo mocny trening to musi się liczyć z tym, że te kontuzje mogą się zdarzyć. Cudów nie ma. Cytując kabareciarza Roberta Górskiego: „jak ktoś ma pecha to i palca w dupie złamie”. 

Sam jeszcze niedawno miałeś kontuzję barku. Pech?
Niedawno miałem też kontuzję uda. Przyznam, że jestem przykładem człowieka, który tych kontuzji prawie w ogóle nie ma. Przez ostatnie 3 lata nie miałem żadnej, przy naprawdę bardzo ciężkim treningu. Nie borykałem się z kontuzjami zmęczeniowymi, ze stawami, przyczepami. Jedyną moją poważniejszą kiedyś kontuzją była pęknięta kość i wtedy miałem dłuższą przerwę w treningu. Myślę, że jestem dobrym przykładem, że to co robię jest zdrowe, pomimo tego, że wcale nie trenuję najlżej. Co więcej, podejrzewam, że jestem w Toruniu jednym z tych, którzy trenują najciężej.

Wybierasz regenerację poprzez trening?
Nie potrafię usiąść i patrzeć jak inni ćwiczą. Gdy borykam się z jakąś kontuzją biorę lżejsze ciężary, robię warianty niektórych ćwiczeń, no i co się okazuje… to działa. 

Jesteś też trenerem personalnym. To głównie kojarzy się z siłownią, maszynami, itp.
Co oferujesz swoim klientom?
Ależ oczywiście, że ćwiczymy na siłowni! Używamy tych narzędzi, które są tam znajdują, ale nie robię tych samych ćwiczeń. Co najciekawsze, przychodzą do mnie głównie kobiety.  Trening funkcjonalny, wielokierunkowy, na pewno nie kulturystyczny. Jeżeli ktoś zgłasza się do mnie w celu zbudowania wielkich mięśni to odsyłam go do kogoś innego. To nie jest moja dziedzina. Jest bardzo wielu dobrych trenerów w Toruniu, którzy zajmują się kulturystyką. Ja mam swoją niszę i na tym się opieram. 

Nie czujesz się trochę samotny tutaj w Toruniu jako propagator tego typu treningu?
Wykształciłem też instruktorów, którzy popierają to czym się zajmuję i robią to razem ze mną. Wojtek Zimoląg i Natalia Ciećwierz – wyszli spod moich skrzydeł. Co prawda Wojtek ukończył kurs trenera ćwiczeń siłowych, ale uważam, że to bardzo dobrze, gdyż nauczyło go to podstaw, pracy mięśni, ich budowy. Są naprawdę silnymi ludźmi i także ciężko trenują.

A ty gdzie się nauczyłeś układania ćwiczeń, workoutów, używania kettli?
Uczyłem się w Gdańsku w Polskim Stowarzyszeniu Kettlebell i Fitness u najstarszego trenera kettbell w Polsce – Leona  Kledzika. Stowarzyszenie zostało powołane 4-5 miesięcy po tym jak ukończyłem kurs. Prężnie działam także w strukturach stowarzyszenia, prowadzę szkolenia w Gdańsku. Teraz panowie przechodzą bardziej do sportowego kettbells. Wygląda to tak, że wykonują jedno ćwiczenie na ilość powtórzeń. Ostatni rekord Rosjanki to podrzucenie 24-kg kettlebell 189 razy w 10 minut. Została mistrzynią świata. 

Skoro rozmawiamy o ćwiczeniach, treningach to nie mogę ominąć pytania o dietę.
Masz ułożony jakiś specjalny jadłospis?
Akurat jestem złym przykładem jeśli chodzi o dietę (śmiech). Pozwalam sobie na słodycze. Ale ponieważ mam dużo treningów to ta nadwyżka węglowodanów znika. Stronię natomiast od fast – foodów, McDonald’s zdarza mi się raz na pół roku, ostatnią pizzę jadłem 2 lata temu. Raczej gotuję sam. Nie kupuję „gotowców”, jedzenia wysokoprzetworzonego. Druga sprawa to alkohol. Nie piję. Myślę, że to też jest zasługa tego, jak wyglądam. Moim zdaniem alkohol hamuje postępy treningowe, a trening na kacu jest treningiem bez sensu. Jeżeli pijesz wieczorem, to co zrobiłeś tego dnia można sobie wyrzucić do kosza. To samo z dniem następnym. 

A wyobraź sobie, że masz wypadek. Lądujesz na wózku. Nie możesz trenować. Co wtedy?
Trenerem mogę być zawsze. Ale nie myślę o tym, nawet się nad tym nigdy nie zastanawiałem. Jak coś się stanie to wtedy będę się martwić. Nie ma co się niepokoić na zapas. Zakładam jednak, że będę sprawny. 

Usiądziesz kiedyś i odpoczniesz?
Chyba jak umrę (śmiech). Nie, ja za bardzo lubię robić rzeczy. Nie potrafię np. wyjechać na wakacje i siedzieć na plaży z piwem w dłoni. Lubię aktywny wypoczynek. 

Istnieje jednak coś takiego jak regeneracja.
Istnieje, ale trzeba brać pod uwagę to, że między porannym treningiem a wieczornym mam jednak te osiem godzin. Przed południem mam bardzo dużo czasu na regenerację, żeby położyć się, w spokoju zjeść. Kolejna bardzo istotna rzecz to suplementacja. Nie jestem jej wrogiem, ale wszystko z głową. Przy bardzo intensywnych treningach i dużych obciążeniach suplementacja jest niezbędna. Łańcuch amokwasów rozgałęzionych, czyli BCAA, węglowodany (carbo) oraz białko, gdyż bardzo ciężko jest wyciągnąć z diety taką ilość białka jaka jest niezbędna. Wiadomo, że jest to półśrodek, zawsze lepiej jest dostarczyć te składniki w pożywieniu niż w suplementacji. To samo polecam osobom trenującym u mnie, oni są tu codziennie, bardzo ciężko trenują. Poza treningiem prowadzą normalny tryb życia, mają pracę, rodzinę, obowiązki, więc suplementacja jest niezwykle istotna. 

Po standardowym treningu siłowym zaleca się dłuższą przerwę. Sam tego nie praktykujesz, co więc przekazujesz na ten temat swoim podopiecznym?
Moja opinia może co u niektórych wzbudzić kontrowersje, ale jeżeli przeprogramujesz swój organizm na taki tryb funkcjonowania, że czas regeneracji wynosi nie dłużej niż np. 8 godzin, to się przyzwyczai i dostosuje. Wzoruję się na tym, co się działo 500-600 lat temu. Jak trzeba było pójść na wojnę – szło się na wojnę, trzeba było wybudować dom – budowało się dom. Wszystko było okupione niesamowitym wysiłkiem. Ci ludzie potrafili przebiec dystans pięciu maratonów w kilka dni. Dzisiaj, gdybyś kazała komuś tyle przebiec, to po dziesięciu kilometrach padłby na zawał. A to znajduje się w granicach ludzkich możliwości. Ponoć kościec ludzki jest tak ułożony, żeby bez problemu można było codziennie przebiec dystans maratonu. Trudno tego wymagać od każdego, bo nikt teraz tego nie robi, ale tak to działa. 

Przychodzi otyły człowiek i chce trenować z Wami. Wysyłasz go na aeroby?
Absolutnie! Ten trening jest skonstruowany trochę jak interwał. Bardzo duża intensywność, niska intensywność. I tak na zmianę. Moim zdaniem taki trening jest o wiele bardziej efektywny niż np. bieganie po bieżni. Urządzenia typu bieżnia/orbitrek to nie są aeroby. To jest jakiś wysiłek tlenowy, obejmujący jeden zakres ruchu. Ciężko nazwać to treningiem, gdy nie ma żadnej górki, dołka. Ostatnio w ramach eksperymentu pewien instruktor spinningu ćwiczył z nami. W ciągu jednej 10-minutowej sesji treningowej (trening składa się z 3 sesji po 10 minut, przyp.red.) spalił 270 kalorii. Rzecz jasna, wszystko zależy od intensywności i organizmu, ale myślę, że spalenie 1000 kalorii w ciągu całego treningu jest jak najbardziej możliwe. 

Co byś radził osobom, które chcą schudnąć, a nie wiedzą jak?
Przede wszystkim należy zmienić codzienne nawyki. Jeśli trenujesz 30 minut dziennie, a resztę czasu siedzisz i jesz chipsy – marne szanse, że coś się zmieni. Trzeba korzystać z wszelkich możliwych sposobów. Zamiast wsiadać w samochód – iść na zakupy pieszo. Zamiast wsiadać do windy – iść po schodach. Trening jest jednym z nawyków, ale przede wszystkim dieta, to jest najistotniejsze.  

Obecnie zajmujesz się Mentor Cross, czyli waszą „siłownią – matką”, jak sam to określiłeś. A co potem?
W inicjatywie Mentor Cross mam  duży udział. Gdyby nie ja to miejsce by nie powstało, ono zostało stworzone konkretnie pode mnie, także wszystkie sprzęty. To są moje najbliższe plany na przyszłość. Istnieje szansa, że zakotwiczę tu na dłuższy czas. Co dalej? Otworzyłbym bardzo chętnie jakieś centrum szkoleniowe. To są jednak bardzo odległe plany i myślę, że to nie kwestia najbliższych pięciu lat, raczej dziesięciu. Uważam jednak, że jest to całkiem realne, bo ludzie jednak idą w stronę treningów wielokierunkowych. Nie trzeba być sportowcem i mieć wysoką sprawność żeby z nami ćwiczyć. 

Ludzie Cię motywują?
Tak, przede wszystkim jak widzę, że moje ćwiczenia przynoszą efekty. Ten trening wpływa na jakość naszego życia na co dzień. 

Dziękuję za rozmowę.







Michał Szulejewski - Założyciel Total Cross Body System (http://totalcrossbodysystem.com), największy propagator treningów funkcjonalnych w Toruniu. Instruktor kettlebell, instruktor fitness (ćw. siłowe, jogging), instruktor samoobrony oraz nordic walking. Pasjonat sportów ekstremalnych oraz sztuk walki, kaskader filmowy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz