O różnicach między treningiem funkcjonalnym a kulturystyką, inspiracjach z XIX wieku, kaskaderce i sportach ekstremalnych opowiada Michał Szulejewski - największy propagator treningów funkcjonalnych w Toruniu.
Eskrima,
Dolce Pares, Estokada – skąd zainteresowanie tymi sztukami walki?
Od sztuk walki zaczęła
się moja przygoda ze sportem. Wcześniej trenowałem jeszcze judo i od tego wyszedłem.
Możliwość trenowania pojawiła się zupełnie przypadkowo, trafiłem tam przez
kolegę. Cała grupa sztuk walki nazywa się Eskrima. Figurują pod dwoma nazwami:
Eskrima i Modern Arnis – jest to unowocześniona wersja filipińskich sztuk
walki. Polegają na walce narzędziami, czyli pałkami, mieczami, nożami, bronią
improwizowaną. Są dość brutalne. Zacząłem trenować jak miałem siedem lat,
estakadą zająłem się w wieku siedemnastu lat.
Dość
wcześnie. Rodzice nie mieli nic przeciwko?
Musiałem faktycznie to
sobie wybłagać, rodzice nie godzili się żebym trenował. Właściwie nie wiem dlaczego.
Sam bardzo sobie chwalę to, że trenowałem judo, bo to nauczyło mnie podstaw
ruchu, prawidłowej techniki, dobrych nawyków. Uważam, że dzieci powinny
trenować jakiś sport jak najwcześniej.
A
może przyczyną braku zgody rodziców na treningi była nauka? Chyba to dość
ciężkie pogodzić treningi z nauką, szczególnie w tak młodym wieku.
Jeszcze jako dzieciak
byłem pilnym uczniem, nauka absolutnie na tym nie cierpiała. W liceum to też
było trochę inaczej, ale nie była to wina treningów.
A
jak zainteresowałeś się kaskaderką?
Także przypadek. Jestem
takiej konstrukcji, że całe życie staram się szukać takiego sposobu zarabiania
pieniędzy, żeby zajmować się tym, co lubię. Nie sposób iść do pracy zmuszając
się do niej i cierpieć odsiadując te osiem godzin i jeszcze przy tym normalnie
funkcjonować.. Kaskaderka to jest coś, czego nie robi nikt, możliwość obcowania
z ludźmi na planie filmowym i poznania tego od podszewki – niesamowite
doświadczenie. To była fajna zabawa, bardzo dobrze to wspominam i cały czas
korzystam z tego, czego się tam nauczyłem i w sobie tam wyrobiłem.
Kaskaderka
też pomogła wykształcić te podstawy ruchu?
To był jeden z wielu
etapów. Skończyłem Szkołę Kaskaderów Filmowych w Warszawie, którą prowadził
Marek Sołek. Tam także uczyliśmy się podstaw, przewrotów, upadków, skoków z
wysokości, także sztuk walki. Sztuki walki, które są w filmie są inne niż te
uprawiane na sali treningowej. Ciosy nie dochodzą, muszą być „ustawiane” pod
kamerę. Należy także ustawić pod odpowiednim kątem aktorów, dobrać sekwencje, żeby
nie było widać, że te ciosy machane w powietrzu. Na przykład w Stanach
odległość pomiędzy pięścią a twarzą aktora wynosi 15 cm i jest to gwarantowane
kontraktem.
Na
pewno bywały takie momenty, w których mogłeś stracić życie. Pamiętasz sytuacje,
w których byłeś bardzo blisko śmierci?
Taka jest
charakterystyka tej pracy, że są to czynności, których nie każdy chce się
podjąć, bo są ryzykowne. Oczywiście, zdarzały się sytuacje, które mogły się
skończyć albo poważną kontuzją albo śmiercią. Pamiętam taką sytuację: robiłem
pokazy z końmi, w konwencji średniowiecza. W pewnym momencie kopia przebiła mi
się przez tarczę, wyhamowała prawie na czole, co zostało nawet uwiecznione na
zdjęciu. To było ostatnie zdarzenie z tych bliskich śmierci. Od śmierci
dzieliło mnie 1,5 cm.
Rodzice
nie bardzo godzili się na uprawianie sztuk walki. Co więc z zawodem kaskadera,
który był o wiele bardziej ryzykowny?
Zacząłem się zajmować
kaskaderką, gdy już byłem dorosły. Na początku na pewno trochę się bali, ale
też widzieli moją fascynację. Co weekend jeździłem do Warszawy, były szkolenia,
treningi, pokazy. Uczestniczyli kiedyś w moich pokazach, jednak nigdy nie widzieli
naprawdę niebezpiecznych sytuacji. Nie wiedzieli o wypadkach, jakie miały
miejsce. Byli w szczelnym kokonie bezpieczeństwa. Podejrzewam jednak, że gdy
zrezygnowałem już z tej pracy odetchnęli z ulgą.
Jakie
cechy charakteru przydają się w pracy kaskadera?
Na pewno upór i
umiejętność improwizacji, gdyż wiele z tych numerów jest organizowanych na
miejscu albo dzień wcześniej. Należy te akcje opracować, aby w kamerze
wyglądały poprawnie, a efekt był taki, jakiego życzy sobie reżyser. Tylko
używając umiejętności i głowy istnieje pewność, że się uda. Brak strachu… na
pewno nie, bo boi się każdy. Ale odwaga jest potrzebna.
Zawsze
odnosiłam wrażenie, że jesteś takim człowiekiem, który się niczego nie boi.
To nieprawda. Mam lęk
wysokości i to jest największa moja słabość. Parę lat temu postanowiłem z tym
powalczyć. Wtedy zacząłem się wspinać i pracować na wysokościach. Nie pozbyłem
się lęku wysokości do końca, ale go oswoiłem. Zacząłem latać na paralotni, skoczyłem
ze spadochronem. To już są tak abstrakcyjne wysokości, że umysł wtedy zupełnie
inaczej funkcjonuje.
Nie
tylko wysokości, ale także ekstremalne rzeczy, działasz na granicy. Nie boisz
się, że igrasz z ogniem, a to szczęście kiedyś się skończy?
Lubię się bać. Jak się
boisz to masz wyrzut adrenaliny do krwi. Ale nie robię już tak ekstremalnych
rzeczy jak kiedyś. Nie wspinam się, nie latam na wysokościach. Teraz tylko się
bawię. Jeżdżę rowerem, wprawdzie nie zjazdowo, ale sprawia mi to przyjemność.
Pływam także kajakami, to też jest fajna zabawa. Chociaż i tam można się
utopić… I treningi, które też sprawiają mi niesamowitą frajdę. Taki trening
zabiera mi bardzo dużo energii. Sama wiesz ile trenuję, zazwyczaj są to 2-3
treningi dziennie. Jakbym miał jeszcze dołożyć do tego to, co robiłem kiedyś
nie starczyłoby mi siły.
Teraz
poświęciłeś się właśnie crossfitowi, treningom funkcjonalnym. Możesz wyjaśnić
na czym polega ta cała „zabawa”?
Crossfit to trening
wielokierunkowy, mający za zadanie rozwijać wszelkie cechy motoryczne. Ale są
to też pewne ramy, formuła, przede wszystkim – prywatna firma, która ma prawo
do używania tej nazwy. Dlatego ja nie stosuję tego określenia. Nie idę w sam
crossfit, bo nie podoba mi się ta formalizacja. Oczywiście, dzielimy z crossfitem
pewną część ćwiczeń, ale wolę mówić, że uprawiam trening wielokierunkowy.
Zajmuję się kettbells, także kalisteniką, gdzie wykorzystuję ćwiczenia na
drążkach („crossfitowcy” mają ograniczoną ilość tych ćwiczeń). Może to dlatego,
że wywodzę się z zupełnie innych sportów. Uprawiałem i sporty siłowe, sporty
walki, kaskaderkę. Ćwiczenia, których używam teraz to wypadkowa tych ćwiczeń,
które poznałem trenując przez te wszystkie lata. To czym się zajmuję znacznie
wychodzi poza crossfit. Bardzo skupiam się na kettlach, gdzie crossfitowcy
traktują je trochę po macoszemu. Mają kilka ćwiczeń z użyciem kettli, a my
wykorzystujemy je w stu procentach, możemy na nich robić wszystko. Spectrum
ćwiczeń jest zdecydowanie szersze.
Nie
tak dawno mówiłeś, że żałujesz, że się tym tak późno zainteresowałeś. To co
było w międzyczasie oprócz sztuk walki?
Jako młody człowiek
zafascynowałem się siłownią i tam ćwiczyłem na początku bez żadnego
przygotowania, później już bardziej „z głową”, pogłębiając swoją wiedzę. Ale
faktycznie, wtedy trenowałem bez sensu. Na początku to był trening
kulturystyczny, ale zrozumiałem, że on do niczego nie prowadzi.
Co
dokładnie masz na myśli? Przecież to bardzo popularna dyscyplina sportowa.
Jeżeli oceną jest
objętość mięśnia to nie jest to żaden sport ani sprawność. Jeżeli najważniejsze
jest to, żeby być dużym i mieć wielkie mięśnie to jest to modeling. Oczywiście,
kulturystyka jest okupiona ogromną ilością wysiłku i trzymaniem restrykcyjnej
diety, ale absolutnie nie wiąże się z poszerzaniem możliwości fizycznych
organizmu. Ci panowie mają mięśnie, ale… nie są silni. Mają pewne ograniczenia
fizyczne. W moich treningach większość ćwiczeń wykonujemy dźwigając ciężar
własnego ciała. Kulturyści dźwigają duże ciężary na siedząco/leżąco. To, że
niektórzy wyciskają np. na suwnicy 400 kg nie znaczy jeszcze, że podniosą
stukilową skrzynkę z ziemi. Najprawdopodobniej będzie to dla nich niemożliwe.
Cały łańcuch kinematyczny, czyli sposób działania mięśni w jednym łańcuchu,
połączenie od stopy aż do głowy jest niećwiczony. Mięśnie nie potrafią
współpracować.
Mówisz,
że trenowałeś „bez głowy”. Twoje treningi były nieprzemyślane? Nie miałeś
żadnego trenera, który Ci pomagał?
Pytałem trenerów na
siłowni. Kiedyś było inaczej, na siłowni nie było trenerów po odpowiednich
kursach. Podawali gotowy zestaw ćwiczeń i się robiło. Nigdy nie poprosiłem
kulturysty o rozpisanie mi konkretnego programu treningowego, sądziłem, że sam
jestem w stanie ułożyć sobie zestaw ćwiczeń. Trenowałem wtedy typowo
kulturystycznie, czyli wykonywałem izolowane ćwiczenia, nie robiłem martwych
ciągów, przysiadów ze sztangą, ćwiczeń podstawowych, które mają za zadanie
wzmocnienie mięśni posturalnych. Byłem duży i napuchnięty. Dzisiaj trenuję
zupełnie odwrotnie niż trenowałem kiedyś.
W
takim razie jak wygląda Twój trening obecnie?
Ćwiczę na siłowni, używam
do tego tych samych narzędzi, których używają kulturyści, sztang, hantli,
natomiast nie używam maszyn. Czasami wiosło, bieżnia. Wolę się podciągać na drążku
zamiast używać wyciągów. Spectrum moich ćwiczeń jest nieograniczone. Jesteśmy
ograniczeni tylko własną inwencją, pod warunkiem, że mamy wiedzę, która jest
potrzebna by nie zrobić sobie krzywdy. Moim priorytetem nie jest budowanie
wielkich mięśni. Ja chcę mieć sprawność. Oczywiście mogę w pół roku przybrać
dziesięć kilogramów, ale nie o to chodzi. Moim zdaniem duże mięśnie to kalectwo
i ograniczenie możliwości fizycznych. Od trzech lat trzymam tę samą wagę, a
mimo tego moje ciało się ciągle zmienia. Powstaje separacja mięśni, więc te
zmiany postępują. Mięśnie wytrenowane pod wpływem takiego treningu wyglądają
zupełnie inaczej, mają inną gęstość. Jak się postawi crossfitowca obok
kulturysty to widać, że ma całkowicie inną budowę. Ma rozwinięte nogi i pośladki,
bo musi utrzymać ciężar ciała, robić przysiady. Ma ogromne tricepsy i bicepsy,
bo musi się podnosić, rwać kettla, chodzić na rękach. Jego ręce cały czas
pracują. Nie ma przepakowanej klatki piersiowej. Mimo, że są to te same mięśnie
– funkcjonują inaczej.
Czyli
te treningi jakie oferujesz rozwijają? Uczą tej współpracy wszystkich mięśni?
Tak, one uczą cech
motorycznych, podstaw.
A
pamiętasz moment, w którym zmieniło się Twoje podejście do treningów? Co
spowodowało, że tak nagle zmieniłeś zdanie?
Kaskaderka zrobiła
swoje. Okazało się, że te moje duże, napuchnięte mięśnie to wielki problem.
Godzinne machanie rękami sprawiało, że nagle stawałem się purpurowy a moja
wydolność nie istniała. W toku treningu zacząłem przeorganizowywać sobie to co
robię. Tam miałem okazję spotkać się z akrobatami, z parkourowcami, cykrowcami,
trenującymi MMA, aikido, taekwondo… To od nich zacząłem pobierać patenty treningowe.
Od każdego starałem się czegoś nauczyć.
Na
Twoim fanpage na Facebooku można często znaleźć zdjęcia siłaczy z XIX i XX
wieku. Wzorujesz się na nich, są Twoim zdaniem godni naśladowania?
Niewątpliwie. Sigmund
Klein, Artur Saxon. Wiek XIX-XX to przełom. Byli to siłacze przepięknie
zbudowani, jeszcze w czasach bez suplementacji sportowej, bez hormonów i sterydów,
co ja bardzo piętnuję, bo dla mnie jest to oszustwo i ucieczka. Ci panowie nie
stosowali takich rzeczy, ponieważ nie było dostępu do chemicznych wspomagaczy.
Co więcej, jedli normalnie i zdrowo, bo przemysł nie był na tyle rozwinięty,
nie było żywności przetworzonej. Z pewnością byli bardziej świadomi. Co
najważniejsze – trening. Można ich uznać za ówczesnych kulturystów (jak na
nasze czasy), gdyż w porównaniu do przeciętnego człowieka byli potężni.
Prezentowali sobą niesamowitą sprawność. Potrafili wyciskać ogromne ciężary
jedną ręką, robić salta, stać na rękach, bądź na jednej ręce, wykonywać
akrobacje. Byli cyrkowcami. Ich pokazy poza prezentowaniem muskulatury polegały
na pokazywaniu ich sprawności. Będąc świetnie zbudowanymi ludźmi, mieli tez
bardzo wysoką sprawność, wielokrotnie przewyższającą sprawność obecnych
kulturystów. Oczywiście są kulturyści, którzy potrafią np. zrobić szpagat, ale jeśli
na kilka milionów kulturystów tylko kilku to potrafi…
Niejednokrotnie
spotkałam się z informacją, że treningi funkcjonalne są bardzo inwazyjne i
łatwo o kontuzję.
Wszystko zależy od tego
w jaki sposób się do tego podejdzie. Moim zdaniem jest tak ze wszystkim. Na
siłowni także można sobie zrobić krzywdę nie mając prawidłowej techniki,
chociażby ćwiczeniami izolowanymi. Często ludzie naoglądają się filmików w
internecie, później przychodzą na trening, wydaje im się, że są silni i biorą
duże ciężary, zapominając o technice. Jadąc samochodem bez umiejętności jazdy
łatwo jest spowodować wypadek. To się tyczy wszystkiego. Trzeba się najpierw
nauczyć, żeby móc później stosować te ćwiczenia, a później przesuwać tę
granicę. Myślę, że w każdym ze sportów siłowych przydarzają się kontuzje. A
jeżeli ktoś jeszcze ma wysokie sportowe ambicje i chce uderzać w duże ciężary i
bardzo mocny trening to musi się liczyć z tym, że te kontuzje mogą się zdarzyć.
Cudów nie ma. Cytując kabareciarza Roberta Górskiego: „jak ktoś ma pecha to i
palca w dupie złamie”.
Sam
jeszcze niedawno miałeś kontuzję barku. Pech?
Niedawno miałem też
kontuzję uda. Przyznam, że jestem przykładem człowieka, który tych kontuzji
prawie w ogóle nie ma. Przez ostatnie 3 lata nie miałem żadnej, przy naprawdę
bardzo ciężkim treningu. Nie borykałem się z kontuzjami zmęczeniowymi, ze
stawami, przyczepami. Jedyną moją poważniejszą kiedyś kontuzją była pęknięta
kość i wtedy miałem dłuższą przerwę w treningu. Myślę, że jestem dobrym
przykładem, że to co robię jest zdrowe, pomimo tego, że wcale nie trenuję
najlżej. Co więcej, podejrzewam, że jestem w Toruniu jednym z tych, którzy
trenują najciężej.
Wybierasz
regenerację poprzez trening?
Nie potrafię usiąść i
patrzeć jak inni ćwiczą. Gdy borykam się z jakąś kontuzją biorę lżejsze
ciężary, robię warianty niektórych ćwiczeń, no i co się okazuje… to działa.
Jesteś
też trenerem personalnym. To głównie kojarzy się z siłownią, maszynami, itp.
Co oferujesz swoim klientom?
Co oferujesz swoim klientom?
Ależ oczywiście, że
ćwiczymy na siłowni! Używamy tych narzędzi, które są tam znajdują, ale nie
robię tych samych ćwiczeń. Co najciekawsze, przychodzą do mnie głównie kobiety.
Trening funkcjonalny, wielokierunkowy,
na pewno nie kulturystyczny. Jeżeli ktoś zgłasza się do mnie w celu zbudowania
wielkich mięśni to odsyłam go do kogoś innego. To nie jest moja dziedzina. Jest
bardzo wielu dobrych trenerów w Toruniu, którzy zajmują się kulturystyką. Ja
mam swoją niszę i na tym się opieram.
Nie
czujesz się trochę samotny tutaj w Toruniu jako propagator tego typu treningu?
Wykształciłem też instruktorów, którzy popierają to czym się zajmuję i robią to razem ze mną. Wojtek Zimoląg i Natalia Ciećwierz – wyszli spod moich skrzydeł.
Co prawda Wojtek ukończył kurs trenera ćwiczeń siłowych, ale uważam,
że to bardzo dobrze, gdyż nauczyło go to podstaw, pracy mięśni, ich budowy. Są
naprawdę silnymi ludźmi i także ciężko trenują.
A
ty gdzie się nauczyłeś układania ćwiczeń, workoutów, używania kettli?
Uczyłem się w Gdańsku w
Polskim Stowarzyszeniu Kettlebell i Fitness u najstarszego trenera kettbell w
Polsce – Leona Kledzika. Stowarzyszenie
zostało powołane 4-5 miesięcy po tym jak ukończyłem kurs. Prężnie działam także
w strukturach stowarzyszenia, prowadzę szkolenia w Gdańsku. Teraz panowie
przechodzą bardziej do sportowego kettbells. Wygląda to tak, że wykonują jedno
ćwiczenie na ilość powtórzeń. Ostatni rekord Rosjanki to podrzucenie 24-kg
kettlebell 189 razy w 10 minut. Została mistrzynią świata.
Skoro
rozmawiamy o ćwiczeniach, treningach to nie mogę ominąć pytania o dietę.
Masz ułożony jakiś specjalny jadłospis?
Masz ułożony jakiś specjalny jadłospis?
Akurat jestem złym
przykładem jeśli chodzi o dietę (śmiech).
Pozwalam sobie na słodycze. Ale ponieważ mam dużo treningów to ta nadwyżka
węglowodanów znika. Stronię natomiast od fast – foodów, McDonald’s zdarza mi
się raz na pół roku, ostatnią pizzę jadłem 2 lata temu. Raczej gotuję sam. Nie
kupuję „gotowców”, jedzenia wysokoprzetworzonego. Druga sprawa to alkohol. Nie
piję. Myślę, że to też jest zasługa tego, jak wyglądam. Moim zdaniem alkohol
hamuje postępy treningowe, a trening na kacu jest treningiem bez sensu. Jeżeli
pijesz wieczorem, to co zrobiłeś tego dnia można sobie wyrzucić do kosza. To
samo z dniem następnym.
A
wyobraź sobie, że masz wypadek. Lądujesz na wózku. Nie możesz trenować. Co
wtedy?
Trenerem mogę być
zawsze. Ale nie myślę o tym, nawet się nad tym nigdy nie zastanawiałem. Jak coś
się stanie to wtedy będę się martwić. Nie ma co się niepokoić na zapas.
Zakładam jednak, że będę sprawny.
Usiądziesz
kiedyś i odpoczniesz?
Chyba jak umrę (śmiech). Nie, ja za bardzo lubię robić
rzeczy. Nie potrafię np. wyjechać na wakacje i siedzieć na plaży z piwem w dłoni.
Lubię aktywny wypoczynek.
Istnieje
jednak coś takiego jak regeneracja.
Istnieje, ale trzeba
brać pod uwagę to, że między porannym treningiem a wieczornym mam jednak te
osiem godzin. Przed południem mam bardzo dużo czasu na regenerację, żeby
położyć się, w spokoju zjeść. Kolejna bardzo istotna rzecz to suplementacja.
Nie jestem jej wrogiem, ale wszystko z głową. Przy bardzo intensywnych
treningach i dużych obciążeniach suplementacja jest niezbędna. Łańcuch amokwasów
rozgałęzionych, czyli BCAA, węglowodany (carbo) oraz białko, gdyż bardzo ciężko
jest wyciągnąć z diety taką ilość białka jaka jest niezbędna. Wiadomo, że jest
to półśrodek, zawsze lepiej jest dostarczyć te składniki w pożywieniu niż w
suplementacji. To samo polecam osobom trenującym u mnie, oni są tu codziennie,
bardzo ciężko trenują. Poza treningiem prowadzą normalny tryb życia, mają
pracę, rodzinę, obowiązki, więc suplementacja jest niezwykle istotna.
Po
standardowym treningu siłowym zaleca się dłuższą przerwę. Sam tego nie
praktykujesz, co więc przekazujesz na ten temat swoim podopiecznym?
Moja opinia może co u
niektórych wzbudzić kontrowersje, ale jeżeli przeprogramujesz swój organizm na
taki tryb funkcjonowania, że czas regeneracji wynosi nie dłużej niż np. 8
godzin, to się przyzwyczai i dostosuje. Wzoruję się na tym, co się działo
500-600 lat temu. Jak trzeba było pójść na wojnę – szło się na wojnę, trzeba
było wybudować dom – budowało się dom. Wszystko było okupione niesamowitym
wysiłkiem. Ci ludzie potrafili przebiec dystans pięciu maratonów w kilka dni.
Dzisiaj, gdybyś kazała komuś tyle przebiec, to po dziesięciu kilometrach padłby
na zawał. A to znajduje się w granicach ludzkich możliwości. Ponoć kościec ludzki
jest tak ułożony, żeby bez problemu można było codziennie przebiec dystans
maratonu. Trudno tego wymagać od każdego, bo nikt teraz tego nie robi, ale tak
to działa.
Przychodzi
otyły człowiek i chce trenować z Wami. Wysyłasz go na aeroby?
Absolutnie! Ten trening
jest skonstruowany trochę jak interwał. Bardzo duża intensywność, niska
intensywność. I tak na zmianę. Moim zdaniem taki trening jest o wiele bardziej
efektywny niż np. bieganie po bieżni. Urządzenia typu bieżnia/orbitrek to nie
są aeroby. To jest jakiś wysiłek tlenowy, obejmujący jeden zakres ruchu. Ciężko
nazwać to treningiem, gdy nie ma żadnej górki, dołka. Ostatnio w ramach
eksperymentu pewien instruktor spinningu ćwiczył z nami. W ciągu jednej
10-minutowej sesji treningowej (trening składa się z 3 sesji po 10 minut,
przyp.red.) spalił 270 kalorii. Rzecz jasna, wszystko zależy od intensywności i
organizmu, ale myślę, że spalenie 1000 kalorii w ciągu całego treningu jest jak
najbardziej możliwe.
Co
byś radził osobom, które chcą schudnąć, a nie wiedzą jak?
Przede wszystkim należy
zmienić codzienne nawyki. Jeśli trenujesz 30 minut dziennie, a resztę czasu
siedzisz i jesz chipsy – marne szanse, że coś się zmieni. Trzeba korzystać z
wszelkich możliwych sposobów. Zamiast wsiadać w samochód – iść na zakupy
pieszo. Zamiast wsiadać do windy – iść po schodach. Trening jest jednym z
nawyków, ale przede wszystkim dieta, to jest najistotniejsze.
Obecnie
zajmujesz się Mentor Cross, czyli waszą „siłownią – matką”, jak sam to
określiłeś. A co potem?
W inicjatywie Mentor
Cross mam duży udział. Gdyby nie ja to
miejsce by nie powstało, ono zostało stworzone konkretnie pode mnie, także
wszystkie sprzęty. To są moje najbliższe plany na przyszłość. Istnieje szansa,
że zakotwiczę tu na dłuższy czas. Co dalej? Otworzyłbym bardzo chętnie jakieś
centrum szkoleniowe. To są jednak bardzo odległe plany i myślę, że to nie
kwestia najbliższych pięciu lat, raczej dziesięciu. Uważam jednak, że jest to
całkiem realne, bo ludzie jednak idą w stronę treningów wielokierunkowych. Nie
trzeba być sportowcem i mieć wysoką sprawność żeby z nami ćwiczyć.
Ludzie
Cię motywują?
Tak, przede wszystkim jak
widzę, że moje ćwiczenia przynoszą efekty. Ten trening wpływa na jakość naszego
życia na co dzień.
Dziękuję
za rozmowę.
Michał Szulejewski - Założyciel Total Cross Body System (http://totalcrossbodysystem.com),
największy propagator treningów funkcjonalnych w
Toruniu. Instruktor kettlebell, instruktor fitness (ćw. siłowe,
jogging), instruktor samoobrony oraz nordic walking. Pasjonat sportów
ekstremalnych oraz sztuk walki, kaskader filmowy.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz